Na Mszy Świętej Wieczerzy Pańskiej pierwszy raz w życiu byłem dopiero jako uczeń liceum. Nie był to efekt jakichś rodzicielskich zaniedbań w dziedzinie wychowania religijnego, ale posłuszeństwa wobec władzy duchownej. Tak! W latach 80. ubiegłego wieku w naszej nowo powstałej wielkomiejskiej osiedlowej parafii – jak w wielu podobnych – w Wielki Czwartek udzielano dzieciom pierwszej Komunii Św. W związku z tym w Niedzielę Palmową proboszcz wprost apelował, żeby zrobić miejsce w kościele dla komunikowanych, ich rodziców i chrzestnych oraz gości. A nasz był niewielki, bo powstał z połączenia kaplicy pogrzebowej i „wiaty katechetycznej” (komuniści nie godzili się na budowę nowego kościoła). Nie miałem jednak do proboszcza pretensji – dzieckiem byłem dość pobożnym, ale nigdy nie lubiłem ścisku i przedłużających się ceremonii.
Mimo rokrocznej absencji
na wielkoczwartkowych uroczystościach, obrzęd mandatum był mi znany z przekazów
telewizyjnych i kojarzył się z Rzymem i papieżem Janem Pawłem II. Moja babka ze
strony ojca (rodzina po mieczu była na tyle „czerwona” by znajdować przyjemność
w prowokowaniu „klerofaszystów” po kądzieli) z rozważań na temat zabiegów
pielęgnacyjnych, którym jej zdaniem musieli się poddać uczestnicy obmywania nóg przez papieża,
uczyniła rodzaj wielkanocnej tradycji kultywowanej aż do jej śmieci. Mnie mandatum
wydawało się obrzędem dostojnym i pięknym, choć nieco zbyt dosłownym. W ogóle
od dziecka nie lubiłem dosłowności w liturgii, wszystkich tych budzących
politowanie gipsowych żłóbków i gróbków. Stryj powiedział, że jestem
ikonoklastą. Nie wytłumaczył mi, co to znaczy, a ja pomyślałem, że ikonoklasta,
to miłośnik pięknych ikon (a nie pokracznych gipsowych figurek) i wydałem w
antykwariacie miesięczne kieszonkowe na album z reprodukcjami świętych
obrazów (Art of Ancient Vologda,
Leningrad 1978). Tak zaczęła się fascynacja, która z różną intensywnością trwa po
dziś dzień. Oczywiście po czasie zrozumiałem, co stryj miał na myśli – obaj byliśmy w błędzie i obaj mieliśmy rację. Owszem, żałuję, że na Zachód nie dotarł spór o
kult obrazów, a później nie nastąpił Tryumf Ortodoksji. Zapewne artyści
musieliby bardziej powściągliwie podchodzić do sztuki religijnej
strzegąc katolików przed dżumą renesansu i mającą ją wyleczyć cholerą baroku.
Mniejsza jednak o historię
sztuki. Wróćmy do mycia nóg, które, gdy pierwszy raz zobaczyłem je na żywo, wydało
mi się po prostu groteskowe. Obrzęd parafialny w niczym nie przypominał
dostojnych i dobrze zorganizowanych watykańskich ceremonii: brzęk misek,
cieknący dzban, przestawianie ławek, tęgi proboszcz, który wyglądał jak flaga
Monako – u góry czerwony z wysiłku, u dołu przepasany białym płótnem – wyjący
chór parafialny, ścisk, tłum, duchota i do tego wszyscy ci ojcowie, wujowie i
dziadkowie biegający po prezbiterium o jednej bosej stopie i z butem w ręku… Pomyśleć,
że to żałosne wspomnienie zawdzięczam papieżowi Piusowi XII i jego niefortunnej
reformie obrzędów Wielkiego Tygodnia, gdy zezwolono na celebrowanie
mandatum poza katedrami i kościołami opackimi – również w parafiach.
Kiedy nasz nowo
wybrany papież Franciszek zapowiedział, że w Wielki Czwartek obmyje nogi dwunastu
młodocianych kryminalistów, odezwał się cały chór oburzonych tym, że nie będą
to starcy, najlepiej kapłani diecezji rzymskiej. Zgoda – też jestem za tym, aby
podtrzymać zwyczaj, że papieże i biskupi obmywają nogi kapłanom, opaci swym
braciom, a proboszczowie – skoro tak bardzo chcą – starszyźnie parafialnej. To
prawda, że widok Pawła VI w 1977 r. całującego nogi rzymskich młodzieńców
musiał budzić mieszane uczucia (gorszył Mackiewicza, który pisał, że papież
składa hołd rewolucji 1968 roku), ale mandatum nigdy przecież nie było
zarezerwowane dla starców. Po Wieczerniku mycie nóg było elementem liturgii
chrzcielnej („Kto umyty jest, nie potrzebuje, tylko żeby nogi umył, bo cały
jest czysty” J 13, 10), a
zaniknęło na skutek zmniejszającej się liczby dorosłych katechumenów. Później weszło
do klasztorów i praktykowane było bardzo szeroko – raz w tygodniu lub częściej.
Do tego liturgia klasztorna dokonała z czasem rozróżnienia na mandatum fratrum
(obmycie stóp braci) i mandatum pauperum (obmycie stóp ludzi ubogich). Za
czasów Benedykta z Anianu, wielkiego, choć nieco zapomnianego reformatora życia
zakonnego, mandatum pauperum stosowano niemal codziennie przy okazji wydawania
posiłków ubogim (oczywiście w klasztorach męskich obmywano stopy mężczyzn, a w
żeńskich – choć rzadziej – stopy kobiet). Obmywano także stopy nowicjuszy
składających śluby, a w Wielki Czwartek zarówno braci jak i biedoty, ale
podczas osobnych ceremonii – ubogich podczas Mszy, a braci później, w kapitularzu.
Od XIV w. znów czyniono starania, aby obydwa rodzaje mandatum połączyć w jeden obrzęd, ale nie wszystkie zakony
były skłonne przyjąć takie rozwiązanie. Ta ceremonia do katedr zawędrowała już w
VII wieku, a w Rzymie zaczęła być praktykowana – wg różnych historyków – pomiędzy
IX a XI w. W wieku XII była już stałym elementem tamtejszej liturgii i pozostaje
nim do dziś. A owi starcy, to ludowe wyobrażenia dotyczące wieku (a może
bardziej wyglądu) Apostołów. Nie będę więc zgorszony jeśli papież Franciszek
obmyje stopy młodzieży, byle nie były to dziewczęta – nie dość, że łamałoby to
uświęconą tradycję, to jeszcze przywoływało w mym grzesznym umyśle biblijny
obraz Zuzanny i starców.
Byłbym dużo
szczęśliwszy, gdyby papież Franciszek zechciał być jeszcze bardziej pokorny niż
jest i przyjąć słodkie brzemię rzekomych watykańskich luksusów. Owszem,
kardynał Bergoglio był człowiekiem bardzo skromnym i bezpretensjonalnym (ujęła
mnie historia o 30 gumkach-recepturkach), ale czy rzeczywiście Benedykt XVI miał
opinię człowieka nieskromnego, pławiącego się w luksusach? Nosił taki strój
papieski, jaki przewidywała tradycja, a jego odrzucenie przez Franciszka może i jest wyrazem skromności, ale na
pewno nie pokory. Cóż, mamy papieża Argentyńczyka, a w jego
ojczyźnie, w jego czasach i w jego zakonie populizm i demagogia były
dopuszczalnym środkiem ewangelizacji. Gomez Davila miał rację pisząc, że „publiczne
gesty winny być jak najściślej sformalizowane, aby zapobiec tak podobającej się
głupcom sfingowanej spontaniczności”. Z kolei Ghandi powiedział – a ten diabeł znakomicie
wiedział, co mówi – „że nic nie kosztuje tak wiele, co stworzenie pozorów ubóstwa
i prostoty”. Przyjmując papieską perspektywę widzenia świata zastanawiam się zatem
ile będzie kosztowało przeniesienie Mszy Wieczerzy Pańskiej z Watykanu do
więzienia Casal del Marme (logistyka, wzmocniona papieska ochrona, zwiększenie
liczby strażników, zorganizowanie transmisji i dziesiątki innych spraw –
aż chciałoby się zakrzyknąć, że dzieci w Afryce głodują!). Przytransportowanie
więźniów na Lateran czy Watykan byłoby tańsze, ale efekt medialny byłby
słabszy. Oczywiście można założyć im łańcuchy i uczepić kule u nóg, żeby dało
się słyszeć żałosny brzęk, ale mamy XXI wiek i podobno nie wypada.
Mimo wszystko nie
mam żalu do papieża Franciszka. Jest władcą suwerennym i może celebrować
według własnej fantazji, byle zachował powagę sakramentu. Chciałbym tylko, żeby
bardziej przejął się przykładem postaci, którą wybrał sobie na patrona i
zachował umiar w wykonywaniu gestów pokory i miłości względem muzułmanów, a z
pewnością, żeby nie umywał im nóg. Nie dlatego, że chrześcijanie nie powinni
kochać mahometan. Sułtan powiedział do św. Franciszka z Asyżu: „Wasz Pan
poucza w Ewangeliach, że nie powinniście odpłacać złem za zło i nie powinniście
odmówić nawet płaszcza temu, kto wam chce zabrać tunikę. Tym bardziej wy,
chrześcijanie, nie powinniście najeżdżać naszych ziem!”. Seraficki Święty odpowiedział:
„Wydaje mi się, że nie czytałeś Panie całej Ewangelii. Gdzie indziej jest
istotnie powiedziane: «Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup
je i odrzuć od siebie. W ten sposób Jezus chciał nas pouczyć, że choćby jakiś
człowiek był dla nas przyjacielem lub krewnym, lub nawet był nam drogi jak
źrenica oka, musimy być gotowi oddalić go, wyrwać z korzeniem z naszego
otoczenia, gdyby próbował oddalić nas od wiary i miłości naszego Boga. Dlatego
właśnie chrześcijanie postępują słusznie kiedy zajmują wasze ziemie i walczą z
wami, wy bowiem bezcześcicie imię Chrystusa i staracie się oddalić od religii
tylu, ilu tylko możecie. Gdybyście natomiast chcieli poznać, wyznawać i czcić
Stwórcę i Odkupiciela świata, kochalibyśmy was jak samych siebie!»” Cóż, zaraz
po ogłoszeniu przez BBC zapowiedzi tego, że papież umyje nogi muzułmanom (choć
ks. Lombardi nie wspominał o religii tych, którzy poddadzą się temu obrzędowi),
jeden ze współpracowników mego kuzyna, człowiek, który dotąd wydawał
się niezwykle sympatyczny, powiedział swoją pasztuńską angielszczyzną: „On już
rozumie i ty też zrozumiesz – niedługo wszyscy będziecie czcić proroka, albo
wszyscy będziecie myć nam nogi”.
Jakub Pytel