Dziś
na Forum Rebelya.pl ukazał się wpis prezentujący tekst listu otwartego do
papieża Franciszka pióra Davide’a Canavesiego – byłego członka Zgromadzenia
Braci Franciszkanów Niepokalanej, który nosił imię zakonne Ambroży. Intencją
Canavesiego jest „dać świadectwo, czym było [należące do tego zakonu] Seminarium
Teologiczne Immaculata Mediatrix zanim zostało zamknięte”. Autorem wpisu i
tłumaczem listu jest Polak, również były członek tego zgromadzenia.
Zdecydowałem
się przedrukować wspomniany list w blogu, bo wpisy na forach internetowych
szybko odchodzą w niepamięć. To bardzo piękne świadectwo, bardzo poruszające,
bo będące dowodem, że powstanie wspólnoty Franciszkanów Niepokalanej było próbą
rzeczywistego odrodzenia franciszkańskiego charyzmatu, odrodzenia życia zakonnego.
Sprawa takiej reformy jest przecież niezwykle nagląca, a może już stracona, bo każdy,
kto choćby otarł się o współczesne katolickie klasztory, wie, że gdyby Henryk
VIII wstał z grobu i miał moc ich kasowania – i to nie tylko w Anglii, ale na
całym Starym Kontynencie – to tym razem w większości przypadków grzechem byłoby
mu nie pomóc.
Henryk
VIII? Cóż, skojarzenia to moje przekleństwo – nie potrafię się przed nimi obronić.
Otóż list ten jest świadectwem głębokiej wiary w niedoinformowanie papieża, może
nawet dobre intencje władz kościelnych, ale także dowodem wprost świętej naiwności
autora. Pismo do złudzenia przypomina monity jakie do Henryka VIII słali
przełożeni tych angielskich klasztorów, w których królewscy komisarze
zaprowadzali swe rządy – opaci i przeorzy zapewniali, że kochają Boga i króla, szanują prawa przez niego
ustanowione, nie czynią niczego złego i dbają o dobro ludu. Podobnie dziś –
Canavesi pisze o miłości Boga i papieża, że franciszkanie nie są kryptolefebrystami,
o tym, że nie robią niczego złego i dbają o dusze.
Oni
wówczas nie rozumieli, a Canavesi teraz, że tutaj nie chodzi o to, kogo bracia kochają,
lecz o to, że stanęli na drodze Reformacji i Rewolucji.
Jakub Pytel
Jakub Pytel
Oto
treść listu:
„Davide
Canavesi
Do
Jego Świątobliwości Papieża Franciszka.
Jestem
jednym z byłych franciszkanów Niepokalanej, od niedawna poza Instytutem. Celem
tych słów nie jest nowe zaognienie polemiki, ani też stawianie siebie ponad
instytucjami kościelnymi. Ten list ma być jedynie prostym świadectwem na temat
Seminarium Teologicznego „Immaculata Mediatrix” (STIM) oraz niewielkim lecz
serdecznym podziękowaniem dla wszystkich moich formatorów oraz dla ojców
założycieli. STIM, które w ostatnich latach formowało ponad pięćdziesięciu
braci kleryków, zostało – jak wiadomo – zniszczone, z powodów do tej pory nie
sprecyzowanych. STIM był seminarium-klasztorem gromadzącym przeszło 50 braci
studentów w różnym wieku i o różnej kulturze, pochodzących ze wszystkich stron
świata, którzy wspólnie z formatorami oraz kilkoma braćmi zakonnymi
(niestudiującymi) stanowili wspólnotę o intensywnym życiu modlitwy, życiu
pogłębionych studiów oraz żarliwego zaangażowania w apostolat – a wszystko to w
prawdziwym duchu braterstwa.
Jakie
było życie tego seminarium? Modlitwa, nauka, praca, apostolat... nie tracić ani
minuty i znajdować się w warunkach pomagających nie tracić czasu: ponieważ dla
poświęconych Niepokalanej każda minuta należy do Niej. Brewiarz i Msza święta w
starszej formie (chciane przez studentów, a nie narzucone im) – nie z powodu
ideologicznego przywiązania do wszystkiego, co stare, ale dla odbudowy życia
zakonnego jako życia modlitwy. O serafickim ojcu, św. Franciszku, mówią źródła
franciszkańskie: „jego bezpieczną przystanią była modlitwa (…) nocą udawał się
samotnie do opuszczonych kościołów na modlitwę”. Cóż więc dziwnego, że pośrodku
nocy zakonnicy wstają i odmawiają brewiarz? A jednak – właśnie z tego powodu
formatorzy oraz o. Stefano Manelli zostali uznani za „pelagianów”! Ponadto, o
tym, z jakim zrównoważeniem ojcowie formatorzy pomagali tym, którym nocna
modlitwa sprawiała trudności, może zaświadczyć wielu braci. Czy chce Wasza
Świątobliwość wiedzieć, czego uczył rektor seminarium (nazwany „deformatorem”
kleryków) tych braci, którzy nie mieli trudności ze wstawaniem? „Proś, żeby Pan
dał ci część trudności innych braci, a ulżył im: bo lepsza jest cała wspólnota
żarliwa niż kilku zakonników nieco żarliwszych”. Czyż nie jest to prawdziwą
miłością bliźniego – która nie tyle usprawiedliwia cudze niedoskonałości, co
pomaga zwyciężać je?! Wobec wspólnoty pięćdziesięciu młodych zakonników, którzy
pragną modlić się nocą – z jakich powodów ta modlitwa została usunięta przez
nowych rektorów? To prawda, że ta modlitwa została wprowadzona przez
Franciszkanów Niepokalanej w ostatnich latach; nie rozumiem jednak, jak można
nazwać dobrą tę formację, która blokuje zapał młodych i dławi ich dobrą wolę.
Ponadto, naprzeciwko tej „ludzkiej roztropności” charakteryzującej nową linię
Franciszkanów Niepokalanej znajduje się „bez granic” świętego Maksymiliana:
jeżeli każdego poranku obiecujemy „żyć, pracować, cierpieć, wyniszczyć się i
umrzeć dla Niej”, musimy naprawdę to robić!
Prawdziwy
franciszkanin nie może żyć w rozluźnieniu dzisiejszych klasztorów bez rumieńca
wstydu. Kiedy pomyśli się o tym, że w naszych klasztorach nie brakuje nigdy
jedzenia, że nierzadko jada się wręcz lepiej niż w domu rodzinnym, nie sposób
nie zawstydzić się na myśl o pierwotnym franciszkanizmie. Możemy przynajmniej
zrekompensować to intensywnym życiem ofiary w tym, co szczególnie kosztuje
naturę ludzką: modlitwa nocna, poświęcenie własnego czasu wolnego... Taki był
zamysł ojca Stefano, kierującego nasze życie ku wyżynom. W zamian został
potraktowany jak osoba niezrównoważona, jak jansenista, jak kalwinista, jak
lefebrysta!
Jeżeli
ma się czas na oglądanie bezużytecznych filmów, kreskówek, meczów piłki nożnej,
to znaczy to, że źle się wykorzystuje czas... Jesteśmy zakonnikami, aby ratować
dusze – co ma z tym wspólnego piłka nożna? A przecież wystarczyłoby od czasu do
czasu pomyśleć o osobach bliskich nam, o przyjaciołach, których zostawiliśmy w
świecie, by zdać sobie sprawę z tego, ile trudów ponoszą ludzie. Wystarczy
pomyśleć o młodych matkach dzielących cały swój czas między pracę i rodzinę –
podczas gdy my w klasztorach, jesteśmy zwolnieni z twardej walki o pracę... o
młodych rodzicach zmuszonych do tego, by wstawać w nocy na płacz ich dziecka –
i którzy nazajutrz muszą tak czy owak być punktualnie w pracy, podczas gdy my
dbamy o dostateczną ilość snu... Wobec tego wszystkiego, jak zakonnik unikający
wyrzeczeń może nazywać siebie prawdziwym zakonnikiem!? Jak mógłbym żądać od
młodych żon przyjęcia wszystkich dzieci, jakie Pan Bóg zechce im dać – choćby
wymagało to heroizmu – jeżeli ja sam nie akceptuję jako pierwszy cierpień i
trudów heroicznych! Czy nie powinno być pragnieniem każdego prawdziwego
franciszkanina dzielenie cierpień i trudów każdego człowieka – zamiast czynić z
klasztoru oazy dobrobytu zwolnione z walki życia?! Kto ożywi ducha życia
Porcjunkuli i Niepokalanowa, jeśli nie nasze pokolenie? Jeśli jednak kto
pragnie to uczynić jest oskarżany o wszystkie możliwe lub wyobrażalne herezje i
schizmy – co będzie z naszym biednym i ukochanym Świętym Kościołem...
Jednemu
z nowych przełożonych przedstawiłem te refleksje, zaznaczając że w sumieniu nie
mógłbym zaakceptować życia w jednym momencie tak rozluźnionego. Nie mógłbym
tego uczynić wspominając mojego księdza proboszcza, który każdego poranka po
Mszy świętej upadał na krzesło w zakrystii, wycieńczony z powodu ciężkiej
choroby – a mimo to nie pozostawił nigdy swojej owczarni bez Najświętszej
Ofiary. Nie mógłbym, myśląc o życiu pełnym wyrzeczeń, jakie prowadzi wielu
moich przyjaciół, znosząc nierzadko z pochyloną głową upokorzenia, byle nie
stracić pracy. W odpowiedzi usłyszałem, że surowość życia nie ma nic wspólnego
z Poświęceniem Niepokalanej – i że nie trzeba przesadzać. Ernest Hello mówił,
że człowiek mierny wymyśliłby słowo „przesada” gdyby nie istniało już w słowniku.
To prawda – wszyscy w seminarium odczuwaliśmy z odrobiną cierpienia tę potrzebę
poświęcania się zawsze: to właśnie jest jednak jedyna droga prowadząca do
ufania Panu Bogu, a nie nam samym.
Nie
mogę nie wspomnieć o tym, że STIM wydawało się prawdziwym królestwem miłości
bliźniego. I nie mogło być inaczej: tam, gdzie ludzie wysilają się, by kochać
Pana Boga, nie mogą nie odkryć, że drugie przykazanie podobne jest pierwszemu
(Mt 22,39). Ile dobrych przykładów dali mi współbracia! Ze wzruszeniem wspominam
tego brata, który troszczył się o zdrowie współbraci, i brata kwestarza, który
wyruszał jeszcze nocą by zapewnić niezbędny pokarm wspólnocie, i tego brata, z
którym można by się ścigać do pracy – żeby inny współbrat miał trochę więcej
czasu na naukę... “Alter alterius onera portate et sic adimplebitis legem
Christi” (Gal 6, 2), powiada św. Paweł... Gdybym nie widział, milczałbym: ale
widziałem na własne oczy, ile znaczy to przykazanie! Pamiętam, jak pewnego razu
pożaliłem się przełożonemu, że w tej odrobinie czasu wolnego, jaka mi została,
musiałem pomóc w nauce do egzaminu jednemu z braci obcokrajowców. Cóż mi
odpowiedział? „Musisz to zrobić. To jest twoja druga Eucharystia: rano to Pan
Jezus ofiaruje się na ołtarzu dla Ciebie; teraz to ty masz ofiarować siebie
samego dla twojego brata, który ma trudności”. Oto odpowiedź jednego z
„jansenistów”, którego komisarz natychmiast postanowił oddalić z seminarium.
Zarząd
komisaryczny, niestety, nie przyniósł naszemu seminarium nic innego jak tylko
napięcie i podziały. Zresztą, jak można pozostać pogodnym, kiedy kazania są
używane do atakowania ojca Stefano, czyniąc aluzje do niego jako jansenisty,
kalwinisty, złodzieja itd.; kiedy przez własnych przełożonych jest się
wystawionych na bezpodstawne zarzuty (kryptolefebryści); kiedy próba podjęcia
dialogu spotyka się z oskarżeniem o „zależność psychologiczną”; kiedy nasz
współzałożyciel, o. Gabriele Pellettieri jest oddalony ze wspólnoty bez bodaj
zapowiedzenia tego studentom – a więc i bez możliwości chociaż pożegnania go!
Ci sami, którzy piszą, że seminarium było źródłem buntu, powinni zastanowić
się, czy nie są winni także oni, przez swoją nieczułość, że ktoś – bez
wątpienia popełniając błąd – rozpowszechnił poza seminarium informacje. A cóż
można powiedzieć o tym przełożonym, który stwierdził, że nie przejmuje się
faktem, że wielu braci chce opuścić instytut, ponieważ „z góry zakładaliśmy, że
z komisariatem stracimy 60-80 braci”. Szkoda, że zakonnicy to nie cynowe
żołnierzyki, które kapryśne dziecko może wywrócić kopniakiem – ale osoby
ludzkie, co więcej, w większości młode, którym rujnuje się życie, zmuszając ich
do opuszczenia instytutu, by nie zdradzić własnego sumienia i ideału!
Na koniec pragnę dodać słowo na temat Waszej Świątobliwości, jako że niektórzy współbracia oraz osoby spoza zgromadzenia oskarżyli nasze seminarium o bunt przeciwko Papieżowi, a nawet o uznawanie Waszej Świątobliwości za antypapieża. Oprócz głupoty tego ostatniego stwierdzenia, mogę zaświadczyć, że w naszym seminarium nigdy nie usłyszałem nic, co można by uznać za obrazę albo brak uszanowania dla osoby Waszej Świątobliwości. Pomimo cierpienia, jakie powodowało bycie oskarżanymi przez ten sam Kościół Święty, który nauczono nas kochać, zawsze ufaliśmy, że ocalenie przyjdzie właśnie od Ojca Świętego. Nie zapomnę jednego współbraci – oskarżonego o kryptolefebryzm – który powtarzał żarliwie: „pragnę być uratowany przez Ojca Świętego, bo on jest moim ojcem, a ja jego synem”. W dniu urodzin Waszej Świątobliwości całe seminarium wybuchło oklaskami i okrzykami. Zresztą; ci, którzy oskarżają STIM o bunt przeciwko Papieżowi, nie potrafią przedstawić w sprawie żadnego dowodu jeśli nie „relata refero”. Poprzedni rektor (odwołany wkrótce potem przez komisarza) na początku roku akademickiego zadecydował o skróceniu obiadu, żeby móc po nim odmówić Różaniec święty w intencji Ojca Świętego. Czyż nie było to odpowiedzią na prośbę, jaką Wasza Świątobliwość nieustannie kieruje do chrześcijan? Nowi rektorzy, ledwo przybyli do seminarium, usunęli tę modlitwę. Kto kocha Papieża – ten, kto modli się za niego i przyjmuje dla niego wyrzeczenia, czy ten, kto ma usta pełne cytatów z Ojca Świętego, ale nie robi nic dla niego? W jednej z katechez Ojciec Święty zalecał kapłanom kończenie każdego dnia przed Tabernakulum, wyjednując zbawienie duszom. Nie bez odrobiny dumy mogę powiedzieć, że nie musiałem uczyć się tego od Waszej Świątobliwości, ponieważ zawsze mogłem widzieć moich formatorów kończących dzień na kolanach przed Tabernakulum i proszących Pana za mną i moimi współbraćmi – abyśmy mogli stać się dobrymi zakonnikami, dla zbawienia wszystkich dusz.
Z
tego wszystkiego, co napisałem, zrozumie Ojciec Święty niemożliwość pogodnego
kontynuowania życia w instytucie zakonnym, w którym żarliwość i cnota są
zniesławiane, w którym jest się zmuszonym do maszerowania pomiędzy „trupami”
własnych ukochanych współbraci i – gorzej jeszcze – po głowach własnych
założycieli i formatorów, którym zawdzięcza się tak wiele dobra.
Proszę
Waszą Świątobliwość o apostolskie błogosławieństwo oraz o wspomnienie mnie w
Jego Mszy świętej, abym mógł wytrwać w wierze i w służbie Panu pod
przewodnictwem Niepokalanej.
W
Sercu Jezusa i Maryi,
Davide
Canavesi (były br. Ambroży)”