„Anglia
praktycznie nie ma już nawet wspólnej wiary, nie mówiąc o wspólnej liturgii,
ponieważ znajomość Biblii znacznie zmalała, ponieważ wersje Pisma Świętego we
współczesnym języku mają wiele mniejsze oddziaływanie, ponieważ choć większość
słuchaczy potrafiłaby rozpoznać nazwiska Nelsona czy Cromwella, mieliby mgliste
wyobrażenie na temat Gordona, zdumiałoby ich imię Wiklifa i wzruszyliby
ramionami na Caedmona.
Przypuszczając,
że może się mylę zadzwoniłem do domu Margot Lawrence, mieszkającej na londyńskim
przedmieściu Edgware, która piastuje funkcję sekretarza Prayer Book Society.
Pani Lawrence niestrudzenie toczy bój o zachowanie liturgii z modlitewnika Book
of Common Prayer, który niezależnie od tego, że był fundamentem wiary
anglikańskiej niemal od jej powstania, stanowił także drugie pod względem ważności
źródło, z którego Anglicy czerpali wiele metafor i wyrażeń. Margot Lawrence
przeżyła niedawno coś podobnego do wojennych doświadczeń Clemence Dane i była w
doskonałym nastroju. Hydraulik naprawiający instalację zaopatrującą jej dom w
ciepłą wodę, pragnąc poinformować ją, że wkrótce wszystko będzie działać
powiedział: „Wkrótce wróci pani do krainy żywych”.
'Widzi
pan, to wyrażenie «kraina żywych» pochodzi prosto z Book of Common Prayer!',
zawołała podniecona.
Prayer
Book Society nie jest jakąś modną czy bogatą grupą nacisku. Można odnieść
wrażenie, że jego osiem albo dziesięć tysięcy członków (nie ma centralnej
kartoteki, ale ich czasopismo jest rozsyłane na około siedem tysięcy adresów)
to głównie osoby podobne do niej – rozsądni, przyzwoici ludzie w jesieni życia,
jeżdżący starymi samochodami brytyjskiej produkcji. W swojej kampanii stawiają
sobie cel o charakterze religijnym, ale sprawa, o którą walczą, ma o wiele
szersze znaczenie kulturalne. Book of Common Prayer, angielski
modlitewnik z 1662 roku, główne dzieło żyjącego ponad sto lat wcześniej Thomasa
Cranmera, powstał, jak wskazuje jego nazwa, po to, by zapewnić wiernym
możliwość wspólnego (common) przeżywania doświadczenia religijnego. Czynił to w
prostym, ale pełnym godności języku w odpowiednio dobranym rejestrze, dzięki
czemu nawet najbardziej małomówny wikary mógł poczuć uniesienie, odczytując
jego słowa. O jego popularności świadczył fakt, że 549 wyrażeń z modlitewnika
występuje w Oxford Dictionary of Quotations. Oficjalnie Book of Common Prayer
jest nadal kamieniem węgielnym wiary Kościoła anglikańskiego. Ale to tylko
kolejna uprzejma fikcja. Od kandydatów do święceń kapłańskich wymaga się „odpowiedniej
znajomości” modlitewnika oraz doktryny Kościoła zawartej w 39 artykułach. W
praktyce duchowni kończący studia teologiczne nie znają niczego poza nowymi
formami nabożeństw. W wielu kościołach na terenie całego kraju stare
modlitewniki ki w czarnych okładkach spoczęły porzucone w jakimś kącie
zakrystii, a ich miejsce zajęły cienkie, czerwone, zielone, albo żółte książeczki
w formacie kieszonkowym, często z rysunkiem na okładce, przez które kongregacja
przedziera się w każdą niedzielę.
Margot
Lawrence opowiada:
'Znam
ludzi, którzy muszą przejechać trzydzieści mil żeby wziąć udział w nabożeństwie,
podczas którego używa się Prayer Book' […].
Prayer
Book Society twierdzi, że „stara się nie dopuścić” do zaniku dawnej formy liturgii.
Co roku jednak w kolejnych pięćdziesięciu parafiach, w których posługiwano się
modlitewnikiem z 1662 roku, pojawia się nowy wikary, po czym – on albo ona –
wprowadza „eksperymentalnie” alternatywne formy nabożeństwa. Na ma nic równie
trwałego, jak eksperymenty Kościoła anglikańskiego.
Rezygnując
z posługiwania się modlitewnikiem Book of Common Prayer, duchowni
starają się jedynie sprawić, by ich Kościół stał się instytucją bardziej „na
czasie”. Ale czyniąc w ten sposób, pozbywają się wielkiego bogactwa zasobów
językowych, które przez stulecia stanowiły wspólne dziedzictwo Anglików”.
(Jeremy Paxman, Anglicy. Opis przypadku, tłum. J. Mikos, Warszawa, 2007, ss. 146 –148).
(Jeremy Paxman, Anglicy. Opis przypadku, tłum. J. Mikos, Warszawa, 2007, ss. 146 –148).