12.07.2013

Anglikański ordynariat na katolickim ugorze



„Tej nocy prymas Anglii i Walii nie zmrużył oka. Leżał w łóżku w swojej sypialni na pierwszym piętrze rezydencji przy Ambrosden Avenue w Londynie i przez szparę rozdzielającą niedokładnie zaciągnięte okienne zasłony wpatrywał się w iluminowane wieże katedry westminsterskiej. Rozmyślał o tym, co zrobi papieżowi Franciszkowi, gdy ten w końcu przejdzie na emeryturę, a jego, arcybiskupa Wincentego Nicholsa, kardynałowie wybiorą kolejnym Biskupem Rzymu. Nie planował użycia tortur fizycznych – o nie! To byłoby zbyt proste. Zresztą kto miałby się tym zająć? Prałat Marini wyraźnie męczy się przy nowym Ojcu Świętym, ale nie wygląda na typa mściwego. Zresztą pewnie nawet nie utrzymałby w rękach katowskich obcęgów, o ich obsłudze nie wspominając. Arcybiskup myślał o czymś bardziej wyrafinowanym: o stworzeniu w dawnym klasztorze w ogrodach Watykanu – tym samym, w którym dziś mieszka Benedykt XVI – pięciogwiazdkowego domu papieża emeryta, gdzie słynącemu skromnością Franciszkowi przydzielony zostanie najbardziej luksusowy apartament: ze złotymi klamkami, meblami z najszlachetniejszych gatunków drewna inkrustowanymi bursztynem i masą perłową, z biblioteką pełną oprawionych w najdelikatniejszą skórę powieści z życia arystokracji, ze sypialnią wyłożoną pluszem i zaopatrzoną w satynową pościel, oraz z salonem kąpielowym utrzymanym w stylu rokokowym. I oczywiście kaplicą. Koniecznie barokową! Kapiącą złotem, mieniącą się szlachetnymi kamieniami, wyłożoną kararyjskim marmurem, w której nawet pośladki stiukowych cherubinków będą lśnić bardziej niż wszystkie skarby Muzeów Watykańskich…


Wieczorne rozważania duchowne przerwał prymasowi sygnał telefonu komórkowego leżącego na nocnej szafce, tuż obok pustych opakowań po prozaku, środkach nasennych i przeciwbólowych. Ten numer znali tylko jego najbliżsi współpracownicy, kilku biskupów i wszyscy napotkani kardynałowie, którym Nichols wciskał wizytówki z jakąś irracjonalną nadzieją, że pomoże mu to szybciej znaleźć się w ich kolegium. Prymas sięgnął po telefon. Na ciekłokrystalicznym ekranie zobaczył napis „CMOC”. Dzwonił kardynał Cormac Murphy O’Connor, jego poprzednik w Westminsterze. Arcybiskup usiadł na brzegu łóżka, włożył bose stopy w pantofle, wsparł łokieć na szafce i odebrał połączenie. 
– Jesteś tam Vince? Słyszałeś już?! – odezwał się rozemocjonowany kardynał.
– Słyszałem – odpowiedział spokojnie arcybiskup. – Cały czas o tym myślę. Bergoglio pojechał po bandzie i powiem ci, że szkoda, że w osiemdziesiątym drugim, kiedy była ku temu okazja, Thatcher nie kazała zbombardować Buenos. Może nie mielibyśmy teraz problemu”. 

Wyobrażam sobie, że w ten sposób mógłby wyglądać jeden z rozdziałów powieści, której bohaterami byliby członkowie „magicznego kręgu” – jak Damian Thompson, publicysta The Telegraph nazwał duchownych skupionych wokół kardynała O’Connora. „Magiczny krąg” sabotował, i nadal to robi, wprowadzanie w życie na Wyspach zapisów motu proprio Summorum Pontificum i Konstytucji Apostolskiej Anglicanorum Coetibus. Angielscy biskupi od dawna byli przeciwni wszelkim decyzjom Rzymu, które mogłyby popsuć miłą atmosferę ekumenicznych konferencji katolicko-anglikańskich (szczególnie bankietów na ich rozpoczęcie i kolacji na zakończenie). 

Na początku lat 90. ubiegłego wieku, kiedy Kościół Anglii zaczął ordynować kobiety, katoliccy biskupi storpedowali plan powołania struktur umożliwiających grupowe konwersje anglikanów na katolicyzm. Rzecznikiem tego projektu był kard. Ratzinger, a Jan Paweł II był temu przychylny. Niestety, papież uległ presji episkopatu Anglii i Walii (pytał wówczas „dlaczego angielscy biskupi są tacy nieapostolscy?”) i rzecz musiała poczekać na realizację do czasów pontyfikatu Benedykta XVI.

To, że na Tronie Piotrowym zasiadł kard. Jorge Bergoglio wydawało się nie oznaczać niczego dobrego dla ordynariatów – co najwyższej trwanie, ale z pewnością nie rozwój. Było tak, bo papież Franciszek, jeszcze jako metropolita Buenos Aires, miał krytycznie wypowiadać się o idei powołania podobnych struktur. Tymczasem to już za jego pontyfikatu nuncjusz papieski w Londynie przekonał angielskich biskupów (za czasów Benedykta XVI to się nie udało), żeby podarowali Ordynariatowi Personalnemu Matki Bożej z Walsingham świątynię odpowiednią do rangi tej instytucji jak i rangi prałata, który nią kieruje. Ordynariat otrzymał całkiem przyzwoity kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Grzegorza przy Warwick St., tyle, że w dzielnicy Soho, w samym sercu londyńskiej homoseksualnej sodomy (to właśnie w tym kościele od 2007 r. celebrowane były Msze św. dla tzw. środowisk LGBT). Ale dobre i to. Później, kiedy papież Franciszek spotkał się w Rzymie z prymasem Welbim i dziękował mu za wyrozumiałość Kościoła Anglii względem decyzji o powołaniu ordynariatów, wydawało się, że oto zakończył się i tak trudny miesiąc miodowy byłych anglikanów w Kościele katolickim. 

Lecz papież Franciszek uczynił jeszcze jeden znaczący gest względem ordynariatu. Tym bardziej znaczący, że zupełnie zaskoczył nim Konferencję Episkopatu Anglii i Walii. Otóż Normy Uzupełniające zawarte we wspomnianej konstytucji apostolskiej zostały niedawno uzupełnione o paragraf mówiący, że do ordynariatu mogą przystępować nie tylko byli anglikanie i ich rodziny, ale również wierni ochrzczeni w kościele katolickim, którzy jednak z różnych względów dotąd nie przyjęli sakramentu bierzmowania w swoich parafiach – jednym słowem katolicy nominalni, którzy porzucili praktyki religijne. W ten sposób Ojciec Święty zezwolił ordynariatom na uprawianie zapuszczonego poletka angielskich biskupów. Co więcej, stosowny dekret o uzupełnieniu Norm papież podpisał już w maju, ale z ogłoszeniem tego faktu czekano do teraz, zapewne ze względu na jego rzymskie spotkanie z prymasem Welbim i abp. Nicholsem. To, że papież o niczym Nicholsa nie poinformował, a na dodatek zdawał się wręcz przepraszać anglikanów za ordynariaty, świadczy że jest zręcznym politykiem, który robi wszystko, żeby być postrzeganym jako skromny sługa kolegium sług Bożych, ale gdy trzeba, potrafi podjąć kontrowersyjne decyzje. Jest to również świadectwo tego, że sam ordynariat jest strukturą odporną na przecieki, w której angielski episkopat nie ma swoich „uszu”. 

Ufam, że papież wykręci angielskim biskupom jeszcze niejeden taki numer. Może nieco ich to otrzeźwi.