TVN24 tonem radosnego tryumfu i z powołaniem się na słowa papieża Franciszka, ogłosiła, że „ateiści też pójdą do nieba”. Niekryjący się ze swą niewiarą dziennikarz nie cieszył się z faktu, że i on ma szansę oglądać Boga, ale raczej drwił z katolików starających się wytrwać w łasce, którym ich papież miał dziś powiedzieć, że ta łaska jednak nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna.
A
co rzeczywiście powiedział Ojciec Święty? Przypomniał, iż wszyscy mamy
obowiązek czynienia dobra, i że Chrystus swą krwią przelaną na krzyżu odkupił
wszystkich ludzi – nie tylko katolików i wszystkich chrześcijan, ale również
ateistów. Problem w tym, że papież chyba nie dość jasno stwierdził – albo
umknęło to uwadze mediów – że ten wielki dar możemy odrzucić, albo przyjąć, a
gdy się to uczyni, to w konsekwencji przestaje się być ateistą.
Wielu
ludzi, przede wszystkim dziennikarzy i członków różnych chrześcijańskich
„nowych ruchów” bardzo raduje się, że papież Franciszek „nie ogranicza się
jedynie do środowych katechez” i codziennie głosi kazania w kaplicy Domu Św.
Marty. Problem w tym, że im więcej radości papież dostarcza dziennikarzom i
maluczkim, tym więcej problemów nastręcza teologom. Już teraz widać, że z
czasem będzie im coraz trudniej uzgodnić z Magisterium i wyjaśniać, co też
Biskup Rzymu miał na myśli. A obecny papież nie jest przecież uczonym teologiem
(nie legitymuje się doktoratem), a tym bardziej wykładowcą uniwersyteckim
nawykłym do usystematyzowanego wykładu. Oczywiście – łaska! Bóg powierzając
papieżowi Tron Piotrowy dał mu potrzebne łaski. Trzeba jednak pamiętać, że, jak
mówi św. Tomasz, łaska buduje na naturze, a ta, jak wiadomo, nawet w przypadku
papieża, jest wielce niedoskonała.
Ojciec
Święty zdaje się nie przyjmować do wiadomości tego, co wydaje się oczywiste –
że zadaniem papieża jest raczej mówić mniej i bardziej konkretnie, niż więcej i
bardziej ogólnie. I że zupełnie nie wypada mu głosić truizmów w rodzaju tego,
że „Jezus przytuli wszystkich, nawet niewierzących”, bo niesie to za sobą zbyt
daleko idące konsekwencje!
Przypominają
mi się lektury dotyczące debat przed ogłoszeniem dogmatu o papieskiej
nieomylności i ci teologowie, którzy choć w tę nieomylność szczerze wierzyli,
to uważali, że nie ma potrzeby potwierdzania jej w sposób tak uroczysty. I to w
sytuacji, gdy na horyzoncie nie było widać żadnej herezji tak silnej, by
wymagała tak radykalnych zabezpieczeń ze strony Kościoła. Poza tym obawiano się
zjawiska tzw. pełzającej nieomylności, gdy z upływem czasu i w miarę zmieniających
się okoliczności, nolens volens zaczęto by przypisywać rangę nieomylności także
tym papieskim opiniom, które w oczywisty sposób nie mogły się nią cieszyć. Bogu
dzięki za teologów formatu bł. kard. Newmana, dzięki którym, wbrew skrajnym
ultramontanom, przyjęto „zawężającą” interpretację tego dogmatu. Inaczej
musielibyśmy uznawać za nieomylne – jak sądzą protestanci, że czynimy –
każde papieskie słowa, nawet te będące częścią nie do końca przemyślanych,
spontanicznie wygłaszanych kazań.
Wracając
do „zbawiania ateistów”, to oczywiście można uznać, że są oni skrajnie
niewdzięczni – to prawda, bo Chrystus ofiarował się za nich, a oni tą ofiarą
gardzą. Tyle tylko, że trzeba spróbować wejść w ich buty i pamiętać, że ateizm
to też religia, może nawet nieuświadomiony satanizm (nie kto inny, jak właśnie
papież Franciszek powiedział przecież, że „kto nie modli się do Boga, ten modli
się do diabła”). A skoro tak, to nie dziwię się ich reakcji. Osobiście też
wolę, gdy wyznawca Mahometa straszy mnie islamskim piekłem niż miałby kusić
darmo danym islamskim rajem – ostatecznie, jeśli taki islamista, ze względu na
moją wiarę w Chrystusa, za pomocą maczety zechce wysłać mnie do muzułmańskiego
piekła (jak to uczyniono z nieszczęsnym doboszem Rigbim), to w konsekwencji
wyląduję w katolickim raju, a jeśli zapragnę muzułmańskiego nieba, to
niechybnie skończę w katolickim piekle.
Swoją
drogą jak wiele jest pychy w takim wciskaniu ludzi do Nieba na siłę, wbrew ich
woli, bez przemieniania ich serc i nie uczyniwszy ich wcześniej katolikami.
Współczesny Kościół, jego ideolodzy (na inne miano nie zasługują), złożyli
misje na ołtarzu ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, ale nie potrafili
zagłuszyć w sumieniach słów Chrystusa „idźcie i nauczajcie”, dlatego usprawiedliwiają
się tworząc przeróżne „koncepcje anonimowych chrześcijan” i „teorie
powszechnego zbawienia”.
Jacques
Blutoir