A już było tak
pięknie – faktyczny autor deklaracji Dominus
Jesus wybrał życie na emeryturze, a jego następca zadeklarował, że „ordynariaty
dla byłych anglikanów są zupełnie niepotrzebne”, oraz że „Kościół potrzebuje
anglikanów właśnie jako anglikanów”*. Ale papież Franciszek może się srodze
zawieść, bo okazuje się, iż ci znów coraz mniej potrzebują papieża i to nie
tylko jako „partnera w dialogu ekumenicznym”, ale w ogóle jako kogoś, do
czyjego zdania należałoby przykładać większą wagę. I dają temu wyraz za pomocą dość
czytelnych gestów, które strona katolicka zdaje się zupełnie ignorować (nie
jest prawdą, że w Anglii wciąż pada deszcz i przez to nie sposób zauważyć, że
ktoś pluje).
Justin Welby, nowo
mianowany arcybiskup** Canterbury, prymas Całej Anglii i duchowy zwierzchnik Wspólnoty
Anglikańskiej ma powody żeby nie przepadać za papieżem, a nawet obydwoma
papieżami. I nie chodzi tylko o to, że Welby wywodzi się z protestanckiego Low
Church, gdzie Następca Św. Piotra wciąż bywa określany mianem Bestii i
Antychrysta, ale o to, że papieże zabrali mu show – najbardziej obfitująca w
wydarzenia cześć procesu instalacji nowego zwierzchnika Anglican Communion
zbiegła się w czasie z renuncjacją Benedykta XVI, rzymską sediswakancją,
konklawe i inauguracją pontyfikatu Ojca Świętego Franciszka.
Jej Królewska Mość
Elżbieta II, nasza dobrodziejka***, i jej Kościół nie mają specjalnych powodów,
by cieszyć się z wyboru papieża z Argentyny. Państwo to jawi się Brytyjczykom
jako wrogie, operetkowe, jako ojczyzna lewicowych terrorystów, populistów i
nieprzewidywalnych prawicowych dyktatorów. I nie jest to tylko kwestia typowych
wyspiarskich uprzedzeń, o czym wciąż przypominają kwiaty składane na mogiłach 255
obrońców Falklandów. Na dodatek w ostatnich trzech dekadach katolicyzm w jakiś
przedziwny sposób stawał się tłem konfliktów brytyjsko-argentyńskich – dość
powiedzieć, że wizyta Jana Pawła II w Zjednoczonym Królestwie w 1982 r. miała
miejsce w czasie argentyńskiej agresji na tę brytyjską kolonię, a dziś, w roku
2013, w dwa dni po oprotestowanym przez rząd w Buenos Aires referendum potwierdzającym
przynależność archipelagu do Wielkiej Brytanii, kardynałowie wybrali papieżem Argentyńczyka.
Nie dziwi więc, że angielski tygodnik The
Catholic Herald zaraz obok informacji o wyniku konklawe umieścił
zapewnienie, że Ojciec Święty Franciszek nie planuje zabierać głosu w sprawie
Falklandów.
Wracając jednak do
kwestii dyplomacji i gestów, nie sposób nie zauważyć, że podczas inauguracji
nowego pontyfikatu, a tym samym rozpoczęcia urzędowania suwerennego władcy
Państwa Watykańskiego, królowej Elżbiety II nie reprezentował żaden z członków jej
najbliższej rodziny (bo trudno za takiego uznać księcia Gloucester,
21 w linii sukcesji) i to w sytuacji, gdy przed ośmioma laty w inauguracji
pontyfikatu papieża Benedykta XVI wziął udział książę małżonek,
a tym razem do Rzymu nie zawędrował nawet wszędobylski książę Walii ze swą
konkubiną. Również rząd Jej Królewskiej Mości nie był reprezentowany ani przez
premiera, ani wicepremiera, ani nawet przez sekretarza ds. zagranicznych, ale przez
baronową Sayeedę Warsi, wyznającą islam szefową czegoś w rodzaju brytyjskiego
urzędu ds. wyznań, oraz Kena Clarke’a – ministra bez teki. Delegacji Kościoła Anglii nie przewodniczył
nowo mianowany arcybiskup kantuaryjski, ale arcybiskup Jorku dr Sentamu. Absencję
Welbiego może i dałoby się usprawiedliwić przygotowaniami do intronizacji,
gdyby nie to, że w dniu papieskiej inauguracji gościł on w Chichester i, jak
donosi BBC, powiedział, że bez wahania wybrał wizytę tam, a nie w Rzymie. Co
więcej, datę swojej intronizacji w Canterbury ustalił na 21 marca – dzień, w
którym anglikanie wspominają postać arcybiskupa Tomasza Cranmera, zdecydowanego
zwolennika reformacji, powolnego Henrykowi VIII prześladowcy katolików,
człowieka skazanego na śmierć i straconego za rządów katolickiej królowej
Marii.
Nie trzeba chyba
dodawać, że w odebranej katolikom katedrze, gdzie krew przelał św. Tomasz
Becket, w chwili, gdy na tronie św. Augustyna zasiadał człowiek nieposiadający
papieskiej nominacji i w dniu ustanowionym na cześć wroga Kościoła, pojawił się
cały rządek katolickich hierarchów z kardynałami Kochem i Murphy-O’Connorem oraz
prymasem Anglii i Walii abp. Nicholsem na czele. Byli uradowani i bili brawa
jak wszyscy inni. Może nawet bardziej, bo przecież aplauz jest miarą
współczesnego ekumenizm.
Tak czy inaczej jednego
nie musimy się wstydzić. Wbrew oczekiwaniom intronizacja Justina Welbiego stanowiła
pokaz liturgicznej mizerii większej chyba niż inauguracja pontyfikatu papieża
Franciszka. Oczywiście przewaga Rzymu polega na tym, że Franciszek niezaprzeczalnie
jest następcą Apostołów i nie zmienia tego fakt, że nie bardzo wiadomo jaki jest sens dziwacznej
ceremonii, która zastąpiła papieską intronizację i koronację.
Jakub Pytel
Jakub Pytel
___________________________
* Słowa te
wypowiedział jeszcze kardynał Bergoglio, a nie Ojciec Święty Franciszek, ale
byłoby niegrzecznością oczekiwać, że obejmując urząd automatycznie zmienił
poglądy.
** Wiem, wiem, tytuły
arcybiskupów nadaje papież, a i bez najmniejszych wątpliwości można stwierdzić,
że Justin Welby nie posiada ważnych święceń. Przedkładam jednak grzeczność
ponad prawdę – jestem w tym konsekwentny, bo lubię, gdy i wobec mnie w podobny
sposób czynią moi bliźni, z którymi nie łączą mnie więzy krwi lub przyjaźni.
***Nie piszę „nasza
królowa”, ale „królowa, nasza dobrodziejka”, bo Elżbieta II, w której
królestwach pracę i chleb znalazł ponad milion (a może więcej) naszych rodaków,
z pewnością bardziej zasłużyła na takie miano, niż rządzący Polską.