15.10.2012

Typowe



Zajrzałem na stronę Fronda.pl i przypomniał mi się dowcip o pilocie, który, gdy musiał awaryjnie skakać ze spadochronem, a ten się nie otworzył, zapasowy również, obiecywał Bogu jak dobrym będzie chrześcijaninem i prawym człowiekiem jeśli tylko jakimś cudem ocaleje. I kiedy w końcu wpadł w stóg siana i cały i zdrów się z niego wygrzebał, stwierdził tylko, że „w stresie człowiek plecie bez sensu”.

Dowcip przypomniał mi się, gdy przeczytałem wiadomość, że Felix Baumgartner przed swoim stratosferycznym skokiem szeptał „Boże, proszę, nie opuść mnie”. Autor tekstu napisał dalej, jakby nieco rozczarowany, że „po wylądowaniu skoczek upadł na kolana i” – to był dobry moment żeby się np. przeżegnał – „i podniósł zaciśnięte pięści w geście triumfu”. Ha! Jeśli Baumgartner jest tak pobożny jak ów pilot z dowcipu, to trudno – nie potępiam go, bo sam o wiele gorliwiej modlę się prosząc niż dziękując (o ile w ogóle o tym pamiętam). Jeżeli jednak chciał zachować się nieco bardziej po apostolsku i zamanifestować swoją chrześcijańską wiarę (jest Austriakiem urodzonym w Salzburgu, zapewne katolikiem), to mógł zrobić to już po tym, gdy bezpiecznie wylądował. Dziennikarze komentujący jego skok „na żywo” oczywiście o modlitwie się nie zająknęli, ale te miliony oglądające transmisję z pewnością zauważyłyby znak krzyża, którym by się przeżegnał.