19.01.2010

Katolik pańszczyźniany


 
Jestem człowiekiem, który szczęśliwie nie oczekuje już od Kościoła żadnych sakramentów udzielanych imiennie, który nie musi uzyskiwać proboszczowskich testimoniów, zaświadczeń wydawanych na podstawie kolędowych wpisów w rejestrze dusz (był, dał, kwota), czy na podstawie „talonów” na spowiedź i może samowyzwolić się od parafialnej pańszczyzny. 

Walnie przyczyniło się do tego przywiązanie do liturgii sprawowanej w rycie klasycznym, której nie sprawuje się w żadnej z parafii przeze mnie zamieszkiwanych (miejsce pobytu zmieniam w zależności od pory roku). Mam więc komfort, którego brak rodzinom moich przyjaciół i znajomych. Oni zmuszeni są odrabiać tę powinność i orać kawałek poletka plebana – kawałek którego nawet nie mogli sobie wybrać, bo o tworzeniu parafii personalnych hierarchia w Polsce nie chce nawet słyszeć (przyczynom tej niechęci można byłoby poświęcić cały osobny post). 

Tymczasem Ojciec Święty Benedykt XVI mianował bpa André-Mutien Léonarda nowym arcybiskupem Brukseli-Mechelen (Malines) i Prymasem Belgii. Z tej okazji redakcja pisma Christianitas udostępniła internautom tekst jego wystąpienia wygłoszonego w 2001 r. podczas seminarium liturgicznego w benedyktyńskim opactwie w Fontgombault. Ówczesny ordynariusz Namur mówił tam o obowiązkach biskupa względem liturgii i o konieczności animowania „nowego międzynarodowego ruchu liturgicznego”. Jednak mnie najbardziej zainteresował przypis, w którym Jego Ekscelencja jasno mówi jaką wartość ma takie przywiązanie pańszczyźnianego katolika do parafii zamieszkania, i które dobro jest od owych feudalnych powinności ważniejsze: 

„(…) O ile Kościół ma w pewnym sensie czas, rodziny go nie mają, musząc bezzwłocznie szukać lepszego środowiska liturgicznego dla swoich dzieci. Jest to w pełni prawdą. Kościół potrzebuje czasu, aby wytworzyć wartościowy ruch liturgiczny. Rodziny mają zaś prawo niezwłocznie szukać miejsc najbardziej sprzyjających właściwemu pojmowaniu liturgii przez ich dzieci. Jeśli na nieszczęście nie mogą go znaleźć w swej własnej parafii, maj prawo, a nawet obowiązek szukać gdzie indziej celebracji na odpowiednim poziomie doktrynalnym i liturgicznym (podkreślenie moje – JP). Nie chodzi o to, aby biegać za celebracjami wyszukanymi pod względem estetycznym, lecz aby znaleźć prawdę o liturgii. Istnieje ona zarówno w miasteczkach o ograniczonych możliwościach, jak w wielkich i zasobnych ośrodkach miejskich”. 

Oczywiście rozumiem, że cała ta eklezjalna biurokracja do pewnego stopnia jest konieczna. Nie musi być ona jednak domeną parafii, a już wcale parafii terytorialnej. Nie gdzie indziej, jak na posterunku brytyjskiej policji zrozumiałem, że wszystkie problemy można pokonać odrobiną zaufania i wiary (i w Boga, i w człowieka). Odbierałem zagubione dokumenty, gdy doprowadzono na komisariat człowieka, co do którego zachodziło podejrzenie, iż prowadził samochód nie posiadając ubezpieczenia OC. Problem polegał na tym, że na skutek awarii systemu informatycznego nie sposób było ustalić stan faktyczny. Aby nie przedłużać sprawy oficer dyżurny wyciągnął Biblię i zgodnie z obowiązującymi procedurami odebrał przysięgę od delikwenta, który pod tym rygorem oświadczył, iż ubezpieczenie posiada. Amen. Jeśli człowiek ów skłamał to odpowie przed Bogiem i przed ludźmi, bo po weryfikacji zeznania będzie można go oskarżyć o krzywoprzysięstwo i surowo ukarać. 

Czy naprawdę konieczne są np. te niedorzeczne „karteczki” do spowiedzi? Jeśli ktoś zechce przyjąć Sakrament Małżeństwa świętokradzko, to i tak to uczyni. „Karteczka” mu w tym nie przeszkodzi. I choć przysięga pewnie również, to przynajmniej dzięki niej usunięto by z kościelnej praktyki ten biurokratyczny absurd. 

Jakub Pytel