15.11.2009

Dwieście pięćdziesiąt (i jeden).

Nanosząc drobną poprawkę do poprzedniego posta, zauważyłem iż jest on dwieście pięćdziesiątym zamieszczonym na blogu. O uczuciach towarzyszących mi, gdy rozpoczynałem Kościelne Safari i wnioskach, do których doszedłem po pewnym czasie, pisałem już w tekście z września. Nosił tytuł: „Panie już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie”.

Dziś nie mogę wyjść z zadziwienia, że nadal mi się chce. Owa chęć przychodzi okresowo, jak objawy malarii, z czasem znika, jednak niezawodnie powraca, gdy tylko wydarzy się coś, co odsuwa moje myśli od cytatu z Cycerona i pcha je ku temu z Evelyna Waugh. Być może powoduje mną grafomania, ale to mnie nie peszy. Bynajmniej, w końcu to jej zawdzięczamy większość naszego narodowego kanonu literackiego od Sienkiewicza począwszy, a skończywszy na niektórych tekstach badanych obecnie przez Kongregację ds. Kanonizacyjnych.

Tak, czy inaczej na prowadzeniu blogu skorzystałem. Kościelne Safari dało mi możliwość wymiany poglądów z ludźmi, z którymi w tzw. realu pewnie nigdy bym się nie spotkał; uwolniło mnie od wymyślania tematów small talk’u z przypadkowo, czy okazjonalnie spotkanymi „tradsami” – zawsze z wrodzonej grzeczności zagadną mnie o ostatnio opublikowany post; sprawiło, że poszukując tematów pogłębiłem nieco zainteresowania i zyskałem nowe; cokolwiek podszlifowałem język (niestety tylko w piśmie i tylko w dziedzinie historii i teologii – wymiana maili z anglikańskim pastorem dotycząca ważności jego święceń wydaje mi się łatwiejsza niż zakupy w warzywniaku); moje ego połechtało posiadanie wiedzy, która dotąd nie przedarła się do świadomości niektórych polskich historyków (o tytule Obrońcy Wiary pisałem tutaj); w końcu opublikowałem kilka tekstów Newmana (podziękowania dla tłumacza) i o Newmanie, na które wciąż – jak pokazują statystyki bloga – zagląda niemiało osób kierowanych tu przez rekordy wyszukiwarek. I chyba właśnie to najbardziej mnie cieszy. Ufam więc, że na zasadzie wzajemności Kardynał będzie mi orędownikiem.

Przy okazji nie mogę się powstrzymać od pozdrowienia osób, które logują się z miejsc z mego punktu widzenia egzotycznych. Oczywiście cieszę się z wejść na blog z Polski, Wielkiej Brytanii, Francji, Italii, Czech, Niemiec i Norwegii (w tej właśnie kolejności), ale szczególnie interesującymi są dla mnie logowania spoza Europy. Z niektórymi osobami z USA i Kanady korespondowałem, wiem również, kto loguje się z Santiago de Chile i serdecznie go pozdrawiam. W Sydney i Melbourne jest trochę Polonii, ale już regularne odwiedziny z kilku miejsc w Indiach (Kalkuta i okolice) oraz Jokohamy i filipińskiego San Remigio są dla mnie zagadką. Wszystkich Państwa pozdrawiam.